---------------------------------------------------------------
© Copyright Joanna Usarek
WWW: http://www.literatura.net.pl
Date: 25 Aug 2001
См. также русский перевод "Мартин"
---------------------------------------------------------------
Nie mozna byc dobrym. Mozna tylko kochac i zyc na miare tego, co sie
pokochalo...
Siedze nad ta pusta kartka juz od kilkunastu minut i po prostu nie
wiem, od czego zaczac. Juz na sama mysl, ze mam formulowac jakies mysli,
czuje sie tak smiertelnie znuzony, ze najchetniej rzucilbym sie na lozko i
zasnal. Ale predzej czy pozniej i tak bede musial Ci to wszystko powiedziec,
bo ani sam nie zaznam spokoju, ani jak widac, Ty mi go nie dasz. Zrozum, ja
mam jedno uczucie - ze jestem smiertelnie znuzony.
Gdyby obliczyc caly ten wysilek, jaki bez Twojej pomocy musialbym
wkladac codziennie w podstawowe formy przemieszczania sie, takie jak: z
wozka na wozek, z boku na bok, z plecow na brzuch i, powiedzmy, jeszcze pare
innych, sadze, ze dorownalbym gornikowi na przodku. Zreszta bez Ciebie w
ogole bym nie wyrobil. Jednym ruchem potrafisz zaoszczedzic mi tyle meki,
wprost trudno mi w to uwierzyc. Tak bardzo wroslem juz w ten trud, ktorym
musze okupic kazdy drobiazg. Czasem leze, rzucony na lozko jak szmata, i
budzi we mnie sprzeciw juz sama mysl, ze mialbym sie jakos podniesc. Kiedy
podchodzisz do mnie w takiej chwili, ja jeden wiem, czym sa dla mnie Twoje
rece.
A przeciez ta mordercza walka z wlasnym cialem wyczerpuje mnie nie
tylko fizycznie. Bolesna jest juz sama swiadomosc wlasnej bezradnosci,
niezdarnosci, wreszcie nawet braku estetyki w tym wszystkim. Mecza mnie juz
same slowa, ktorymi trzeba to wszystko nazywac - dzwignac sie, wesprzec,
przesunac, podciagnac, ze juz daruje sobie inne. Czesto mysle, ze gdybys
chciala opowiedziec swoim kolezankom z uczelni o tym, co musisz codziennie
ze mna przezywac, one nie chcialyby tego nawet wysluchac. A gdybys chciala
opowiedziec im to ze szczegolami, poczytalyby Ci to za nietakt.
Poza tym jest jeszcze ta sprawa, ze nie jestem juz taki odporny na bol,
jak bylem kiedys. Znasz mnie przeciez od tej strony. Sama kiedys
powiedzialas, nawet pamietam kiedy i do kogo, ze "dopoki Andrzejowi reki nie
urwie, nie zauwazy". Mialas wtedy ze trzynascie lat, moja Ty Jasnowidzaca
Glowko. Ale teraz, po tym wszystkim co przeszedlem, jest juz, niestety,
inaczej. Ja po prostu odruchowo juz cofam sie przed bolem, zanim on jeszcze
nastapi. O ile w ogole mam sie gdzie wycofac. Stale mnie napieprza
kregoslup, i kikuty, i wszystko. Wszystko mam dokladnie pojebane, sama
wiesz. Nie chodzi o to, ze sie skarze - jest jak jest, i jeszcze sie jakos
trzymam - ale chcialbym, zebys to sobie uswiadomila i nie wymagala ode mnie
zbyt wiele. Nadal chcesz mnie widziec tym, kim bylem dawniej. Bog jeden wie,
jak chcialbym temu sprostac, ale po prostu nie potrafie, nie mam na to sily.
Nie traktuj mnie, jak okaleczonego bohatera, bo naprawde nim nie jestem.
Jestem beznogi, bezreki, bezradny, bezsilny, bezczynny i tak juz ma zostac.
Tesknie za gorami, za praca, za wysilkiem fizycznym, ktory mialby jakis
sens, za tym, zeby sobie troche postac, ze juz nie osmiele sie powiedziec,
pochodzic. Za tym, zeby ktos dostrzegl we mnie moze cos wiecej, niz dodatek
do tego wozka... Tak, Kochanie. Nie mam wygorowanych wymagan. A przeciez...
co moze byc moja jedyna realna tesknota, sama mozesz sie domyslic.
A to przeciez dopiero jeden aspekt calej sprawy. Dodaj do tego jeszcze
taka rzecz, jak swiadomosc, ze jestem Ci ciezarem. I nie zaprzeczaj - bo
jestem. W najdoslowniejszym tego slowa znaczeniu. Wiem, ze sama tak moze
tego nie czujesz, ale mnie sie chce plakac, kiedy mysle o tym, jak dzwigasz
te moje strzepy. A to, ze, jak piszesz, sam tez "podcieralem Ci dupe w
dziecinstwie", jakos mnie malo pociesza. Twoje "Olej to, szczaj, gdzie ci
wypadnie!" rowniez nie jest szczegolnie pocieszajace. Ale za to bardzo
kochane. Dobrze, mozesz mi to powiesic nad lozkiem, a nuz cos rzeczywiscie
pomoze.
Ale nie chodzi tylko o takie sprawy, kiedy mowie, ze Ci jestem
ciezarem. Sam jestem, w pewnym sensie, bardziej obojetny na swoje kalectwo,
niz Ty jestes. Naprawde. Widze przeciez, jak na mnie patrzysz i wiem, co
czujesz. Zawsze wiedzialem, ale teraz zyskalem chyba jakis dar telepatii, bo
po prostu widze Twoje mysli i widze, co czujesz bez posrednictwa
jakiegokolwiek wnioskowania. I wiem, ze czesto czujesz sie tak, jakbys sama
siedziala na tym wozku. To mnie dobija psychicznie, bo ostatnia rzecza,
jakiej bym pragnal, jest to, zebys identyfikowala sie ze mna w taki sposob.
Po prostu zabraniam Ci to robic! Obawiam sie tylko, ze moge Ci zabraniac do
oporu. Ale naprawde, bardzo mnie to martwi. Boje sie, ze mozesz potem do
konca zycia nie uwolnic sie od jakichs przykrych wizji.
Co mnie pociesza, to Twoj optymizm. Traktujesz mnie traktatem o
zbawiennym wplywie gimnastyki na zycie czlowieka i tak dalej. Az sie
rozesmialem, kiedy to czytalem. Zupelnie jakbym slyszal nasza Bunie z jej
przemowieniami na temat dyscypliny, woli i koniecznosci mycia sie w zimnej
wodzie. Marcinku, okazuje sie jednak, ze jestes nieodrodna wnuczka wlasnej
babci! Ale nie zapominaj o tym, ze i ja wyszedlem z tej samej szkoly.
Doceniam Twoje intencje, ale ja sie Ciebie zapytowywuje, czym wlasciwie ja
mam robic te gimnastyke? Nie brakuje mi woli. Po prostu - pozwolilem sobie
na komfort nierobienia z siebie malpy. Dosc robie za malpe, kiedy przesiadam
sie na wozek. I w paru innych powtarzajacych sie codziennie sytuacjach. Nie
chce pelzac jak robak po dywanie, to nic nie da. A Tobie ten widok tez nie
sprawia chyba przyjemnosci. Wiesz, ze nie boje sie wysilku. A jesli masz co
do tego watpliwosci, to przysiegam Ci, ze gotow bylbym cwiczyc przez caly
bozy dzien, gdybym mogl dzieki temu uwolnic Cie, na przyklad, od trudu
pomagania mi w lazience, lub odciazyc Cie w jakikolwiek inny sposob. Czy w
ogole, cokolwiek wiecej ze soba zrobic. Ale sama wiesz, jak to ze mna jest.
Jestem Guliwerem w Kraju Twoich Dobrych Rak - bez Ciebie utonalbym w swoim
wlasnym gownie. Pozwol wiec, ze nie bede jednak robil tej gimnastyki.
Piszesz, ze sie zmienilem, ze nie chcesz, zebym mial te "odjazdy" itd.
Kochanie, jakze moglem sie nie zmienic, skoro wszystko tak bardzo sie
zmienilo? Zmienila sie relacja miedzy mna a przedmiotami, miedzy mna a
innymi ludzmi, miedzy mna a zyciem w ogole. Zreszta, czy naprawde az tak
bardzo sie zmienilem? Obawiam sie, ze rzecz cala polega raczej na tym, ze
nie chce i nie potrafie sie zmienic. A ze mam te, jak to nazywasz,
"odjazdy"? Jest to raczej jeden wielki totalny odjazd, nie uwazasz?
Kiedy po raz pierwszy przeczytalem Twoj list (zabawna jest ta Twoja
korespondencja przez sciane), mialem ochote zawolac Cie i powiedziec:
Marcin, czego Ty jeszcze ode mnie chcesz? Co ja Ci wlasciwie mam takiego
powiedziec? Czy chcesz, zebym sie przed Toba kompletnie wypatroszyl? A co to
da. Ani mnie, ani Tobie nie bedzie od tego lzej. A poza tym to jest jak z
rzyganiem. Moze i mialbym ochote sie wyrzygac, ale nie mam czym. Caly ten
syf wszedl mi juz w krew. Nic co powiem, nie odda tego, co czuje, a masz
racje, nie potrafie ani plakac, ani wyc. Chcialbym, ale nie potrafie,
szczegolnie wobec Ciebie. Zreszta, co by to zmienilo. A poza tym, wierz mi,
ze czasem nie czuje dokladnie nic.
Wiec na co Ty jeszcze czekasz? Wyjdz wreszcie z tej zadymionej klatki,
odetchnij kilka razy swiezym powietrzem i zobacz, ze swiat sie jeszcze nie
skonczyl. Albo zadzwon do jakiegos kumpla i idzcie sobie razem na piwo, czy
gdzie chcecie. Nie siedz tu przy mnie, przestan kontemplowac ten moj zalosny
odwlok, zapomnij choc na chwile, ze ja w ogole jestem! Jestes mloda, jestes
sliczna. Przeraza mnie mysl, ze zagrzebujesz sie tu ze mna w tym grobie.
Przeciez widze, co sie z Toba dzieje. I nie wiem, kto tu bardziej potrzebuje
pomocy - ja czy Ty. Jesli naprawde chcesz mi pomoc, musisz najpierw pomoc
sama sobie, a to znaczy stanac na swoich wlasnych nogach i przestac stale
sie na mnie ogladac.
Pare dni temu, przegladajac stare papiery, znalazlem list, ktory
napisalas do mnie kiedys z wakacji. Piszesz, ze snila Ci sie wielka straszna
stodola, a Ty bylas pieskiem, czy cos takiego, i ktos Cie chyba gonil, czy
przestraszyl. I ze bieglas do mnie z rozwianymi uszami, ogladajac sie i
poszczekujac za siebie, pewna, ze ja Cie obronie. I tak sobie pomyslalem, ze
minelo tyle lat od tamtej chwili, a Ty nadal biegniesz do mnie z tymi
"rozwianymi uszami", w zyciu, ktore, bardziej niz kiedykolwiek, jest dzis
wielka i straszna stodola. Szczerze mowiac kiedy na to patrze, ogarnia mnie
cos posredniego miedzy wzruszeniem a irytacja.
Wybacz. Wiem, ze jest Ci cholernie ciezko. Wiem i rozumiem duzo wiecej,
niz jestem w stanie wyrazic slowami. Czasem wydaje mi sie, ze w ogole wiem
wszystko o wszystkim. Ale, niestety, nie potrafie Ci tego przekazac. Zreszta
nie wiem, czy niestety. Jest to wiedza, ktorej nie dostaje sie za darmo. I
nie zawsze warta jest swojej ceny.
Pytasz mnie, czy Cie kocham. To juz chyba gorzej niz zle. Kiedy bylas
mala, potrafilas mi zadawac to pytanie po kilka razy dziennie. Mam juz tak
wycwiczona odpowiedz, ze trudno by mi sie bylo pomylic. Ja Cie nie tylko
kocham, Marcin - ja sie czuje za Ciebie odpowiedzialny. O ile to w ogole da
sie rozgraniczyc. Wlasnie dlatego, ze wiem, ze jestem dla Ciebie nie tylko
bratem, ale, jak sama piszesz, "ojcem, matka i jedynym prawdziwym
przyjacielem". Ale dodaj do tego jeszcze dziadka i babcie, a zdystansujesz
wkrotce caly ten slawny serial o krokodylu. Musisz, niestety, uswiadomic
sobie, ze nie jestem dla Ciebie zadnym "calym swiatem". Ani ja dla Ciebie,
ani Ty dla mnie. Wiem, ze jestem niezwykly, niekonwencjonalny, wybitnie
przystojny i, w dodatku wyjatkowo atrakcyjny, bo wymagam szczegolnej opieki,
ale - wybacz - czas juz wreszcie przeciac te pepowine. Pewne uklady
skonczyly sie nieodwracalnie, a poza tym, za duzo tych wszystkich rol na
moja jedna glowe.
Bardzo serdecznie Cie prosze, naprawde, bardzo szczerze Cie prosze, nie
ogladaj sie na mnie. Nie powiem: rob, co Ci serce dyktuje, bo serce Ci sie
kaze obejrzec. Ale umowmy sie - pominawszy to, z czym sobie fizycznie nie
radze, to znaczy pominawszy te drobne tysiac rzeczy - moje zycie i moje
kalectwo to jest moja sprawa. I nie mysl za duzo o tym, co ja czuje, jak ja
sie czuje itd. Albo z gory sobie zaloz, ze sie czuje chujowo i nie zawracaj
sobie tym wiecej glowy. Prosze, abys wziela sobie do serca to, co mowie.
Moze nie byc mi latwo to powtorzyc. Wszystko to nie jest takie proste
niestety.
Skoncze na tym, bo juz nie moge wyrobic, musze sie polozyc. Chcialbym
cos jeszcze dopisac, skoro juz w ogole do tego doszlo, ale nie moge juz
dluzej siedziec. Dziekuje Ci za to, ze zmusilas mnie do napisania tego
listu. Jestes madra. Jestes madra i bardzo kochana. Wzrusza mnie ta ogromna
desperacja, z jaka probujesz poderwac mnie do zycia, ale czesto moim jedynym
pragnieniem jest, zebys zostawila mnie w spokoju, nie zmuszala mnie juz
wiecej do zadnego wysilku, zebys pozwolila mi wreszcie odwrocic sie od
samego siebie.
Nie mam sily czytac tego, co napisalem, ani tym bardziej poprawiac
bledow. Przepraszam. Strasznie to wszystko wyglada, ale reka mi dretwieje
przy tej maszynie. Mam nadzieje, ze jakos to odczytasz.
P.S. Na krotko przed tym wszystkim bylismy z Baska w M. i stanelismy w
kolejce po piwo. Czekalismy dlugo, bo przed nami bylo chyba z piecdziesiat
osob. Nagle Baska powiedziala: "Zobacz". Spojrzalem i zobaczylem mlodego
czlowieka z potwornie znieksztalcona twarza. Byla to twarz nie tylko pokryta
bliznami, ale taka, ktora w ogole nie zachowala rysow. Jedna jej polowa byla
jakby rozlana, druga sciagnieta i asymetryczna. Gdzies w tym wszystkim, na
roznej wysokosci, plywaly oczy. Bylismy wstrzasnieci. Baska powiedziala:
"Boze. Nie ma chyba filozofii, ktora moglaby pomoc czlowiekowi w takiej
sytuacji". (Ja jej sie nie dziwie! Juz kto jak kto, ale ona nie zna na pewno
takiej filozofii!) Dzis czesto przypomina mi sie ta scena i przychodza mi do
glowy rozne mysli. I staja mi przed oczami slowa z wiersza Lorki, z tego
zbiorku, ktory podarowalas mi kiedys na urodziny: Drwalu, ulzyj mej mece.
Odrab moj cien ode mnie, bym bez owocow nie widzial sie wiecej!
Polezalem pare godzin i zwloklem sie jednak jeszcze raz do tej maszyny,
zeby powiedziec juz wszystko do konca. Nie zrobilem tego od razu, bo nie
mialem na to odwagi. Nie mialem odwagi byc wobec Ciebie az tak brutalny. Ale
teraz poczulem, ze jesli nie powiem tego wlasnie teraz, to moze nigdy juz
nie bedzie mnie na to stac - i moge juz nie zdazyc Ci tego powiedziec.
Wybacz brutalnosc tych slow, ale wreszcie coz moze byc brutalniejszego
niz samo zycie.
Marcin, pomysl! Jestem odarty totalnie ze wszystkiego. Jestem zywcem
wypreparowany z zycia.
Musisz, musisz zechciec mnie zrozumiec. Ja mam jedna jeszcze tylko
sprawe na tym swiecie - przekonac Cie, ze ja juz do tego swiata nie naleze.
I ze mam prawo sam dokonac wyboru. Nie prosze Cie o Twoja zgode. Ani nie
musze Cie o nia prosic, ani nie osmielilbym sie obciazyc Cie w podobny
sposob. Prosze, abys to zrozumiala i wybaczyla. Bo wiem, ze jesli mi tego
nie wybaczysz, nie bedziesz mogla z tym zyc. Dlatego nie chce, nie moge
zalatwiac tego za Twoimi plecami. Choc moze byloby to latwiejsze. Latwiejsze
w jakis sposob dla nas obojga. Ale wiem, ile dla Ciebie znacze. I Ty wiesz,
ile znaczysz dla mnie. Wiec jestem Ci to po prostu winny. Jestesmy to sobie
wzajemnie winni!
Nigdy nie robilem sobie zludzen, ze bedzie mi dane wrocic do tak
zwanego normalnego zycia. Ale nie myslalem, jednak nie myslalem, ze wszystko
to bedzie wygladac wlasnie tak! Umialbym pogodzic sie nawet z kalectwem,
gdyby pozostawilo mi jakas szanse. (I gdyby ludzie pozostawili mi jakas
szanse!) Gdybym mogl chociaz chodzic o kulach, gdybym mial chociaz obie
rece. Chociaz! Moj Boze, co ja mowie. Wystarczyloby mi duzo mniej. Ja sie
czasem sam siebie przerazam, jak zalosne jest to "mniej", o ktorym marze.
Kiedy bylem jeszcze w szpitalu, zazdroscilem chlopakowi, ktory jak ja,
byl po amputacji obu ud. On mogl walczyc jeszcze o jakas godna przyszlosc.
Ja - sralem wtedy i szczalem pod siebie, i bezradnie wspieralem sie na
ramionach mlodych kobiet, ktore sam chetnie wzialbym w ramiona.
Zastanawialem sie, czym moze byc pieklo, jesli to co przezywalem, nazywalo
sie zyciem. Gdyby nie Ty, dawno juz bym ze soba skonczyl. Kiedy patrzylem na
siebie oczami innych ludzi, czulem, ze nie mam juz plci, nie mam
przeszlosci! Ze jestem niczym - i niczym pozostane. Patrzyli na mnie z
litoscia. Nie ze wspolczuciem - a z litoscia i zgroza. Zreszta - co to za
roznica. Jak ten dziadek, ktory powiedzial Ci wtedy na korytarzu, ze lepiej
dla mnie byloby, gdybym w ogole z tego nie wyszedl. Albo to, co powiedziala
ta ckliwa idiotka: ze jestem "sama dusza", ale za to "jaka piekna"!
Myslalem, ze sie porzygam. Patrzyli na mnie, jakbym przestal byc
czlowiekiem. A przeciez, kazdego z nich, w kazdej chwili, moglo spotkac to
samo. Wydawali na mnie wyrok. Nie wiedzac, ze wydaja go sami na siebie!
Jestes jedynym czlowiekiem, ktory po tym wszystkim potrafil zwyczajnie
spojrzec mi w oczy. Ilez to ja tych oczu widzialem umykajacych wstydliwie
przed moim wzrokiem! Ile razy mialem okazje obserwowac te farse, jaka graja
przede mna inni ludzie. Te ich sztuczna swobode i zle ukrywane zaklopotanie,
wszystkie te kiepskie chwyty, sluzace ukryciu tego, co sie naprawde czuje.
Zastanawialem sie, co oni wlasciwie chca ukryc i przed kim, grajac w te gre,
przejrzysta dla piecioletniego dziecka. Skad sie bierze to ich skrepowanie i
uczucie zawstydzenia? I zrozumialem, ze tym, co chca ukryc tak wstydliwie,
jest ich wlasne kalectwo. To, ze sa niemi i slepi.
Ale my nie jestesmy ani niemi, ani slepi. My nie musimy grac przed soba
w zadne gry. Kocham Cie, Marcin. I dlatego osmielam Ci sie powiedziec: Nie
mam sily juz dluzej tego ciagnac! Moze jest w tym jakas niedojrzalosc, ale -
nie mam juz na to sily. Kiedy patrze w tak zwana przyszlosc, widze przed
soba tylko nieskonczenie dlugi ciag dni, wypelnionych borykaniem sie z
wlasna fizjologia. I z wlasna zraniona dusza. Nie potrafie sie z tym
pogodzic. Wiem, ze sa ludzie, ktorzy to potrafia, ale ja widocznie do nich
nie naleze. Nie mam dosc pokory, aby sie z tym wszystkim pogodzic. I nie mam
dosc pokory, aby przyjac watpliwy dar przezycia tych dni - za cene Twojego
zycia! Bog mi wybaczy - to jego zawod, jak to ktos powiedzial. Nie dbam
zreszta o jego wybaczenie. Pragne, abys TY mi wybaczyla.
I wiem, ze Ci tego nie ulatwiam tym listem, ale chcialbym, zebys nie
traktowala tego wszystkiego jako cos szczegolnie dramatycznego. Dramatyczne
sa tylko nasze uczucia, naprawde nic wiecej. A nasze uczucia tez sa sprawa
umowna. Pomysl sobie - kazde zycie musi sie kiedys skonczyc. I wlasciwie, co
za roznica? Co za roznica, czy ja jeszcze dziesiec, dwadziescia lat bede sie
meczyl na tym wozku? Obrazajac czyjes i wlasne poczucie sensu zycia.
Ja uwazam swoje zycie za dobre. Naprawde. Mialem Ciebie i to bylo
naprawde OK. Mialem gory, mialem konie. Mialem tych pare dziewczyn. Bylem
bardziej niezalezny niz wiekszosc ludzi, ktorych znam. Chyba tylko Ty mi
dorownujesz pod tym wzgledem, moj Ty Nieustraszony Zolnierzyku. Mimo
wszystko. Mimo wszystko co Ci kiedykolwiek powiedzialem innego. I wlasciwie
nadal jestem bardziej niezalezny, nawet na tym wozku. Uwazam sie za naprawde
szczesliwego czlowieka, jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmialo. Za
naprawde szczesliwego, rozumiesz? Ze wszystkim, co mnie kiedykolwiek
spotkalo. Wiem, ze nie rozumiesz, ale to nie szkodzi - kiedys zrozumiesz.
To, ze ktos cierpi, nie znaczy jeszcze, ze jest nieszczesliwy. To tylko
swiat tak mysli. Ale popatrz, jaki swiat sam jest nieszczesliwy i zastanow
sie, czy warto myslec kategoriami tego swiata.
Skoncze juz, bo ledwie siedze. Moja pupa buntuje sie przeciwko calej
tej filozofii. Nie martw sie niczym. Mysle, ze trzeba robic co sie moze i
nie martwic sie o reszte.
Twoj Andrzej
P.S. Nie wiem, czy to sie wszystko trzyma kupy. Jestem smiertelnie
zmeczony. Marcin, ja jestem smiertelnie zmeczony. Sam soba i tym wszystkim.
Zmiluj sie, pozwol mi odrabac od siebie swoj cien!
P.S. Chce mi sie rzygac, kiedy mysle, ze musisz grzebac sie w moich
gownach. Chcialbym upasc przed Toba na kolana i blagac Cie o wybaczenie, ale
nawet tego nie moge! Kiedy zblizasz sie, aby mi pomoc, mam ochote calowac
Cie po rekach. Nie wiem, czemu nigdy tego nie zrobilem, wybacz prostakowi.
Nienawidze tej lekliwej ostroznosci, jaka wymusza na mnie moje kalectwo.
Nienawidze swoich kikutow i tego, ze musisz ich dotykac. Kiedy ich dotykasz,
czasem mysle, ze jestes swieta. W ogole mysle, ze jestes swieta! Kocham
Twoja czulosc, to naprawde jedyne, co mi zostalo w tym pieprzonym zyciu.
Onanizuje sie co drugi dzien, zyc mi sie nie chce na mysl, ze juz nigdy nie
dotkne kobiety. Nie wiem co bedzie z naszymi finansami, kiedy skoncza sie te
pieniadze, ktore zarobilem w RFN. I nie wiem. Nie wiem co jeszcze. Moze to
tylko, ze nigdy nie zalowalem tego co sie stalo, to znaczy nigdy nie
zalowalem, ze pomoglem tamtemu chlopakowi. Naprawde, wierz mi. Sam sie sobie
dziwie.
No i widzisz. Chcialas wiedziec o mnie wszystko.
Wybacz. Jestem niewdziecznym skurwysynem.
... I zadna w tym zasluga. Tak jak nie jest zasluga drzewa to ze
rosnie.
Andrzej!
Dziekuje Ci za oba Twoje listy, jesli mozna je nazwac rzeczywiscie
dwoma listami. Nie wiem wcale, czy taka zabawna jest ta nasza
"korespondencja przez sciane", dla mnie przynajmniej jest malo zabawna. Ten
Twoj drugi list, wiesz oczywiscie, ktory mam na mysli, zrobil na mnie po
prostu wstrzasajace wrazenie. Ja sie nie boje wstrzasajacych wrazen, nie o
to chodzi. Ale mowisz, ze mnie znasz, i uwazasz, ze znasz samego siebie. Cos
sie tu chyba nie zgadza. Oczywiscie, ze mnie znasz, nie bede temu przeczyc,
znasz mnie lepiej, niz wlasna kieszen - i na pewno kiedys znales mnie nawet
lepiej, niz ja sama siebie. Moze bylo tak nawet do niedawna. I wcale nie ma
w tym nic mistycznego, bo ostatecznie wychowujesz mnie od szostego roku
zycia i sam mnie sobie wykreowales, ze tak to nazwe, zreszta na obraz i
podobienstwo swoje wlasne. Ale zapomniales o tym, co sam mi mowiles, ze
czlowiek jest procesem, a nie jakims statycznym punktem, czy jak Ty to
nazywasz. Po prostu - ze czlowiek nie krowa i ze sie zmienia. Przepraszam,
brzmi to jakos wulgarnie, ale niestety, nic na to nie poradze, ze Twoja
"kurwa" zawsze brzmi o niebo subtelniej niz moja "krowa". A jeszcze poza
tym, wlasnie jestem na Ciebie wsciekla, wiec nie mam czasu bawic sie w
subtelnosci, bo chce Ci w tym stanie jak najwiecej powiedziec, a boje sie,
ze mi zaraz przejdzie.
No wiec chyba o tym zapomniales (o tym czlowieku-nie krowie), bo ja sie
wlasnie przed chwila zmienilam! I w dodatku, z punktu widzenia tej zmiany,
dostrzeglam, ze cos tu nie jest OK. - z ta Twoja odpowiedzialnoscia,
znajomoscia mojej osoby i w ogole! Bo mowisz, ze Ci na mnie zalezy, i w
ogole taki niby jestes dobry i tak sie o mnie martwisz. Ale niestety, chyba
tak to nie jest, bo nie wziales nawet pod uwage, jak niesamowicie
wstrzasajace wrazenie moze zrobic na mnie Twoj list. Choc podobno mnie znasz
i czytasz w moich myslach. Wiec wyglada mi to na jedno: mowisz, zebym Cie
olala, bo w gruncie rzeczy sam mnie olewasz! A ja Cie nie oleje i tak, i mam
Cie w dupie!
Moze to wszystko nie jest specjalnie logiczne, ale nic mnie to nie
obchodzi. Bo mnie sie wszystko i tak lepiej zgadza niz do tej pory.
Ty mi mowisz, ze jestes smiertelnie zmeczony. To ja Ci powiem - ja tez
jestem smiertelnie zmeczona! Bo od chwili przeczytania Twego listu, to
znaczy od prawie szescdziesieciu godzin, prawie wcale nie spalam, bo po
prostu nie moglam zasnac. Ty bys powiedzial na moim miejscu, ze "troska o
mnie spedza Ci sen z powiek". No i dobrze, niech Ci spedza. Bo wydaje mi
sie, ze gdybys sie o mnie naprawde zatroszczyl, to wlasnie wtedy dopiero
moglbys spokojnie zasnac.
Po przeczytaniu Twego listu bylam taka wstrzasnieta, ze po prostu
musialam zostac sama, zeby sie jakos poskladac do kupy. Pomyslalam: niech
sobie robi za tego gornika, jak mu tak na tym zalezy, poszlam do Jurka i
siedze u niego, to znaczy w jego mieszkaniu, bo on wyjechal. Moze to nie
jest takie wazne - jasne! to jest zupelnie niewazne, w szczegolnosci dla
Ciebie! - ale chce, zebys wiedzial, ze przez caly ten czas nic nie jadlam,
bo nic mi przez gardlo nie przechodzi, choc tu jest kupa fajnego zarcia w
lodowce. Natomiast wypilam nie wiem ile kawy i wypalilam Jurkowi chyba z
piec paczek papierosow - nie wiem, nie moge sie doliczyc. Ale nie martw sie,
to jakies zachodnie, wiec chyba sie nie zatruje. Zreszta przepraszam, Ty sie
przeciez nie martwisz. To dobrze, bo wlasnie zaczelam szosta paczke.
Siedzialam tu jak idiotka, ale poniewaz nie mam Twojego daru wymowy,
nie jestem w stanie opisac, co sie ze mna dzialo. Zreszta, jak wiesz
wszystko o wszystkim, w co skadinad nie watpie, to i tak wiesz. Przyszla mi
nawet do glowy taka idiotyczna mysl - zreszta moze nie taka idiotyczna w tej
sytuacji - zeby zadzwonic do Telefonu Zaufania i z kims porozmawiac. Po
prostu juz naprawde nie wiedzialam, co ze soba zrobic. Nie mialam nadziei na
zadne rewelacje, bo wiedzialam z gory, ze Ty, razem ze swoim listem, jestes
dostatecznie rewelacyjny, zeby zapedzic w kozi rog nie jedna pania w
Telefonie Zaufania, a dziesiec pan razem wzietych, a poza tym, co te panie
mogly mi poradzic, co mnie ktokolwiek moze powiedziec nowego o Tobie. Ale po
prostu chcialam uslyszec czyjs glos. (Nie Twoj!)
Nie moglam sie tam dodzwonic przez pol nocy, bo tam stale jest zajete,
a jak sie wreszcie dodzwonilam - odlozylam sluchawke. Nie, to ta pani
pierwsza odlozyla sluchawke, bo ja sie nie odzywalam. Sprawila mi tym wielka
przykrosc, bo choc sama balam sie odezwac, chcialam chociaz posluchac
czyjegos milczenia. Zreszta, scisle biorac, ta pani odlozyla sluchawke nie
raz, a dwa razy - bo ja dzwonilam dwa razy, i dwa razy sie nie odezwalam.
Prawde powiedziawszy, nie moglam sie jej nadziwic - ja bym nie odlozyla tej
sluchawki na jej miejscu. Naprawde. Do tej pory nie moge sie nadziwic. Ale
mniejsza o to. Jednym slowem, wszystko polegalo na tym, ze dzwonilam do tego
Telefonu przez cala noc - i albo bylo zajete, i wtedy bardzo sie
niecierpliwilam, albo nie bylo zajete i sie nie odzywalam. Nerwica jakas
sytuacyjna czy co, jak Boga kocham?!
Opisuje Ci to wszystko, bo jest zabawne. Co mi zalezy, posmiej sie
troche. (Mowie powaznie, bardzo mnie to teraz rozsmiesza). Wreszcie te
objawy nerwicowe ustapily na tyle, ze zaczelam belkotac cos do tej
sluchawki. Doslownie belkotac, bo bylam strasznie zdenerwowana, i rece mi
sie trzesly, i wszystko mi sie trzeslo w srodku. Nie mowie, ze to Twoja
wina, po prostu, cos mi sie takiego stalo, i mialam uczucie, ze sama jestem
temu winna, nie wiem dlaczego. No wiec zaczelam cos belkotac - ze mam brata,
no i ze mam tego brata, ale nic innego mi przez gardlo nie przechodzilo. Ta
pani byla chyba troche zdegustowana, ale za to bardzo cierpliwa, co chwile
powtarzala "Tak? Slucham pania.", ale powtarzala to z takim wystudiowanym
wspolczuciem, ze od tego jeszcze gorzej sie zaplatalam. Wreszcie, piate
przez dziesiate, opowiedzialam jej cos o nas, ze mojego brata wyrzucili z
pociagu itd., ale czulam, ze jestem zupelnie beznadziejna. Wiec, moze
dlatego, ona tez byla beznadziejna. Stale powtarzala, ze "to jest trudna
sprawa", i ze "no tak, to jest bardzo trudna sprawa", az wreszcie sama
zaczelam jej wspolczuc. A potem powiedziala, ze "sprawa jest trudna" i ze
nastepny dyzur bedzie miala po dwudziestym, i zeby do niej wtedy zadzwonic.
A ze byl wlasnie siodmy czy osmy (wszystko mi sie dokladnie pomylilo w
czasie), wiec mialam dosyc taktu, zeby nic jej na to nie odpowiedziec i na
tym sie pozegnalysmy.
Ale na tym nie koniec. Moze jestem glupia, mysl sobie, co chcesz, ale
bylo mi tak smutno i zle, a wlasciwie jeszcze gorzej, ze znowu zadzwonilam
do tego Telefonu Zaufania. Bo za chwile znowu uplynelo pare godzin i zrobilo
sie juz rano, a te panie w Telefonie Zaufania o osmej rano sie zmieniaja. A
ja naprawde potrzebowalam pomocy i bylo mi juz wszystko jedno. To znaczy,
nie potrzebowalam rady, tylko zeby ktos mnie wreszcie zrozumial i pomogl mi
zrozumiec sama siebie.
Ty piszesz, ze nie wiesz, kto tu naprawde potrzebuje pomocy - ja czy
Ty. No wiec powiem Ci, to proste. Kazdy potrzebuje pomocy. Absolutnie kazdy,
nawet te panie w Telefonie Zaufania! I mowisz, ze jesli chce Ci pomoc, to
najpierw musze pomoc sama sobie. No wiec wlasnie to robie! Zastanawiam sie
tylko, dlaczego Ty, przy tych wszystkich swoich slawnych zaletach serca i
umyslu, jestes takim cholernym egoista. (Piszesz, ze jestes niewdziecznym
skurwysynem. A co mnie to obchodzi, ze Ty siebie uwazasz za niewdziecznego
skurwysyna?! Jestes? To nie badz!) Bo z tego, co piszesz, wynika, ze ja
musze pomoc sobie, po to zeby pomoc Tobie? No to szkoda, ze w zaden sposob
nie wynika, ze Ty musisz pomoc sobie, po to, zeby pomoc mnie!
No, ale dobra. Zadzwonilam wiec jeszcze raz do tego Telefonu Zaufania,
i to juz byla totalna kleska. I dobrze mi tak! Bo, nie gniewaj sie, ale ja
zaczelam czytac tej pani Twoj list. A ta pani w ogole na to nie zaslugiwala.
Zaczela od tego, ze zapytala, po co cala ta "wymiana listow", i ze w ogole
byloby najlepiej, zebym ja Ciebie olala (Twoja szkola!), bo Ty jestes
"kaleka" i tak bedzie dla Ciebie lepiej. A ja mam sie zajac "wlasnym
zyciem". Wiec bardzo dlugo jej tlumaczylam, ze wlasnie zajmuje sie przeciez
wlasnym zyciem, ale ona sie ze mna nie zgadzala i w ogole byla jakby
zgorszona, ze ja sie tym wszystkim tak przejmuje. No wiec, zeby jej jakos
pomoc, bo juz wtedy zaczelo mi sie robic jej troche zal, postanowilam
przeczytac jej Twoj list. Stale sie niecierpliwila, bo ja sie troche jakalam
nad tym listem, jakby nie rozumiala, jak trudno jest napisac taki list, juz
nie mowiac o tym, ze lewa reka, i jak trudno jest go przeczytac obcej
osobie. A jak doszlam do tego, ze Ty masz wszystko w srodku "pojebane",
wiesz, to co pisales, poczula sie widocznie dotknieta, bo powiedziala, ze
ona nie rozumie, jak czlowiek na poziomie moze uzywac podobnego slownictwa.
(No naprawde, bez jaj!) Zupelnie mnie przytkalo, ze ona nie rozumie takiej
prostej rzeczy (i ze nie ma wiekszych zmartwien w takiej chwili) i chcialam
jej to wytlumaczyc, ale ona nic nie chciala zrozumiec i powtarzala, ze "mimo
wszystko, daloby sie to slowo jakos zastapic". Wiec wreszcie sie
zdenerwowalam i malo brakowalo, zebym jej rzeczywiscie powiedziala jak!
Ale najgorsze bylo to, ze ona stale strasznie sie dziwila, ze mnie tak
bardzo na Tobie zalezy i w zaden sposob jej nie moglam wytlumaczyc, ze mi po
prostu zalezy i juz. Bo to jest zbyt proste, zeby sie w ogole dalo
wytlumaczyc. A ona sie dziwila i dziwila, az wreszcie zapytala mnie, czy nas
nie laczy "cos wiecej". To znaczy, wiesz, czy my naprawde zyjemy jak brat z
siostra. Najpierw to w ogole do mnie nie dotarlo, ale za to, jak juz
dotarlo, to mi po prostu rece opadly, no po prostu, rece mi opadly i juz! I
wtedy wlasnie zrozumialam, ze te panie z Telefonu Zaufania tez potrzebuja
pomocy. I naprawde, bardzo tej pani wspolczulam. I to bylo bardzo dziwne,
ale cos takiego mi sie stalo na to wszystko, ze sie nagle zupelnie
uspokoilam. No po prostu poczulam sie dziwnie spokojna. Zrobilo mi sie jakos
lepiej i pomyslalam, ze moze w ogole nie jest tak zle.
Ciesze sie, bo juz mi sie odcisk zrobil na palcu od tego pisania,
zawsze to jakies zadoscuczynienie. Tak mi przykro, ze Ci reka dretwieje przy
tej maszynie. Chyba masz racje, parszywe jest to zycie! Zreszta nie wiem,
moze jednak nie jest takie parszywe? Ale swiat jest pojebany, to fakt.
Zreszta, sama jestem pojebana i, jak widac, niezbyt zrownowazona (ta pani
powiedziala, ze to jest "niezrownowazenie sytuacyjne" - czegos jednak sie od
niej dowiedzialam), ale taka siebie lubie, wiec co Ty sie o mnie martwisz.
Sam mowisz, ze tak naprawde, to uwazasz sie za szczesliwego czlowieka. "Ze
wszystkim, co Ciebie spotkalo". I w dodatku zapisujesz mi to w testamencie!
Ja mam to niby "kiedys" zrozumiec. Ja to juz znakomicie rozumiem! Ty Glupi,
Ty Ciemnowidzu. Wiec daj mi, do cholery, prawo tez uwazac sie za
szczesliwego czlowieka! Ze wszystkim, co Ciebie spotkalo.
No niestety. Juz dawno mi przeszlo. Przestalam byc wsciekla i nie wiem,
co teraz bedzie. Chyba znowu zaczne Cie wychwalac, albo skomlec o litosc.
Nie wiem czemu, czasem to jest silniejsze ode mnie.
Powiedziales mi we czwartek, wreczajac mi te swoja cholerna krwawice,
ten swoj znakomity elaborat, ze moj list do Ciebie przypomina raczej
"wynurzenia porzuconej kochanki", niz jakakolwiek rozsadna forme
korespondencji. (Ty to masz gadane, jak Boga kocham! Ja Ci zazdroszcze. Ten
szyk! Ten styl! Ta logika! Czekaj, ja Cie jeszcze zazyje.) No wiec, po
pierwsze, to Twoje krasomowstwo doprowadzi mnie chyba kiedys do szalu, a po
drugie - co Ty sie bedziesz teraz o mnie martwil. Ze ja siedze z Toba w tej
zadymionej dziurze, ze sie identyfikuje i tak dalej. Trzeba sie bylo o to
martwic wczesniej! A teraz - to wiesz co ja Ci powiem? Ze: serdecznie Cie
prosze, no naprawde, bardzo szczerze Cie prosze - olej mnie! Nie ogladaj sie
na mnie! A juz w zadnym wypadku, uchowaj Bog, nie zrob, co Ci serce dyktuje,
bo serce Ci sie kaze obejrzec! I przypomnij sobie przy okazji, ze
ostatecznie przez cale zycie nic innego nie robiles, tylko uczyles mnie, jak
sie z Toba identyfikowac psychicznie, i szkoliles mnie na tego swojego
"Marcina". Najpierw kazales mi brac do reki jakies paskudztwa, wlazic na
jakies cholerne ostre przedmioty, do dzis pojecia nie mam, co to bylo, i
nigdy sie nie dowiem, mam tylko taka "przykra wizje", ktora mnie "nie opusci
do konca zycia", kazales mi jezdzic konno, jak mialam okres, a jeszcze
calkiem niedawno, jak nie wrocilam na noc do domu, napadles na mnie, jak
rozjuszony byk, zanim w ogole jeszcze zdazylam otworzyc usta! A co potem
zrobiles, to sam wiesz. No niestety. Nawet jak byles z ta swoja Baska, to mi
tak dawales popalic, ze oddechu zlapac nie moglam. I wtedy jakos sie nie
bales, ze mnie od siebie "uzalezniasz uczuciowo"?! Poza tym, przez cale
zycie sluzyles mi dobrym przykladem, pompowales we mnie te swoje idee o
milosci blizniego, niezaleznosci wewnetrznej i tak dalej, nie pamietam juz,
jak to dalej idzie teoretycznie, ale nie szkodzi, Ty i tak masz to
obstukane. Wiec teraz? Teraz nie badz taki madry. Naprawde - rowno Cie
olewam. No niestety. Mowisz, zebym sobie poszla na piwko. OK. Ja pojde na
piwko, a Ty w tym czasie bedziesz "odwracal sie od samego siebie"! A gowno.
Moze bys tak zaczal od siebie? Przeciez zawsze mi mowiles - zaraz, co to Ty
mowiles - ze poczucia krzywdy trzeba sie wystrzegac, ze bledu zawsze trzeba
szukac w samym sobie? W swoim stanie swiadomosci? Czy cos w tym stylu.
Wlasnie - filozof to Ty jestes! To ja Cie jeszcze raz zazyje. A pamietasz,
jak mowiles, ze tylko ludzie zaklamani, czy jacys tam, uwazaja, ze:
"Filozofia? - OK, to jedno. Ale zycie? Zycie to juz calkiem inna sprawa"
Dobra, nie bede Cie juz katowac. Sam sie pokatuj. Chyba jednak zrobie sobie
jakas kanapke, rzygac mi sie juz chce od tych papierosow.
Ale ten Jurek ma fajne zarcie! O rany, mam nadzieje, ze wpadles na to,
zeby zajrzec do kuchni i zobaczyc, co sie dzieje z tym kurczakiem?! Bo nie
jestem pewna, czy ja go z tego wszystkiego nie zostawilam na gazie. Ale
mniejsza o kurczaka. Opowiem Ci, co bylo dalej.
No wiec dalej bylo tak, ze - uwazaj, trzymaj sie mocno! - znowu
zadzwonilam do Telefonu Zaufania. Na szczescie, tym razem trafilam na jakas
mila i sensowna pania, ktora bardzo sie przejela nasza sprawa, i w ogole
uwazala, ze my jestesmy oboje nadzwyczajni. Ale wydaje mi sie, ze i ta pani
nie wszystko w tym rozumiala, bo stale powtarzala, ze to jest "taki dramat".
No, ale powiedziala, ze nasz zwiazek jest unikalny, i nasza obecna sytuacja
tez jest unikalna, wiec tu sie nakladaja na siebie dwie unikalne sytuacje.
Mowila to bardzo milo i wcale to tak glupio nie brzmialo. I w ogole jestem
jej wdzieczna, bo chociaz nic mi nowego nie powiedziala, zrobilo mi sie od
tego jakos lepiej. Ja ja zreszta juz od razu na poczatku uprzedzilam, ze
niczego szczegolnego od niej nie oczekuje, bo nie chcialam, zeby sie
speszyla, jak nie bedzie wiedziala, co mi powiedziec. Bo po tych wszystkich
telefonach (mam na mysli rowniez te, kiedy sie nie odzywalam) ja juz
naprawde zrozumialam, ze sprawa jest trudna i ze stawiam ludzi w glupiej
sytuacji. Ale tej pani jestem naprawde wdzieczna, i chyba jeszcze do niej
kiedys zadzwonie i jej podziekuje. A potem, jak juz skonczylysmy rozmowe,
bardzo dlugo milczala, w ogole nic nie mowila przez kilka minut albo dluzej,
i to rowniez bylo bardzo mile, i chyba to wlasnie najbardziej mi pomoglo.
Wiec lazilam po tej chalupie, zapisalam mase papierow, ktore wyladowaly
oczywiscie w koszu "na smierci", ze dwanascie godzin uplynelo mi na tym
wyrzucaniu, no i oczywista, na studiowaniu Twojego znakomitego dziela.
Mialam juz wszystkie mozliwe mysli, wlacznie z ta, ze moze rzeczywiscie
jestem Ci to winna. No bo: taki nieszczesliwy, nigdy w zyciu juz nie
dosiadzie konia, za to wali konia co drugi dzien...? No i w ogole. Moze
naprawde trzeba dac mu to blogoslawienstwo... Moze to tylko moj egoizm
sprawia, ze tak wszystko sie we mnie buntuje na te mysl? Albo te "stereotypy
myslenia", co to ciagle o nich slysze? Pomyslalam o tym, jak ciezko Ci sobie
poradzic z czymkolwiek ta jedna reka, jak musisz walczyc o kazdy centymetr
przy przesiadaniu sie na wozek, i ze wlasciwie nawet na tym wozku nie mozesz
za dlugo usiedziec. Stanela mi przed oczami ta scena sprzed roku, kiedy
jeszcze w ogole nic nie potrafiles ze soba zrobic, i kiedy runales na
podloge, probujac sam przesiasc sie na lozko. Podbieglam wtedy do Ciebie, a
Ty chwyciles mnie za reke, az myslalam, ze mi polamiesz kosci, i z taka
bezsilna wsciekloscia, z taka straszna rozpacza, ze w ogole nie wiem, z czym
to porownac, jakims obcym, zduszonym glosem krzyknales do mnie: Dobij mnie!
Marcin, zlituj sie, dobij mnie!
Och Andrzej. Tak bardzo Cie kocham. Co ja na to poradze.
No, ale do rzeczy. Do rzeczy, bo sie rozkleimy.
Krotko mowiac, jak zawsze, udalo Ci sie mnie zbajerowac. No bo
faktycznie - logicznie - tu taki kaleka - tu ten egoizm - a tu jeszcze te
stereotypy? Jednym slowem, jak mowie, w pewnym momencie dalam sie zbajerowac
i, dobra, pomyslalam, ma moje blogoslawienstwo.
Ale w tym samym momencie, a wlasciwie jakby nie w tym samym, poczulam
do Ciebie jakas niechec. I jakis zal. Tak jakbys Ty mi zrobil jakies
swinstwo. Nie bardzo jeszcze wiedzialam, co sie dzieje, wiec odruchowo
zaczelam bronic sie - a raczej Cie - przed tym uczuciem, ale ono nie
ustepowalo. I krotko mowiac, co tu wdawac sie w szczegoly - nie udalo mi sie
przed nim obronic. Po prostu czulam, ze cos jest nie tak. Ze tu jakby o cos
calkiem innego chodzi. I nagle cos takiego sie ze mna stalo, ze bardzo duzo
zrozumialam w jednej chwili. Jakby wszystko naraz zrozumialam. Zrozumialam
tez to, co Ty mi mowiles - o tym uzaleznianiu sie od Ciebie, o tej
porzuconej kochance i tak dalej. I w ogole - przez chwile mialam takie
uczucie, jakbym nagle zrozumiala wszystko. Wszystko, co jest. Jakby wszystko
co jest, otworzylo sie na chwile przede mna - i zamknelo. Ale cos we mnie z
siebie zostawilo. I to cos wystarczylo, zebym nagle poczula sie tak, jakbym
uwolnila sie od nie wiem jakiego ciezaru. Zeby nagle to, co przedtem
wydawalo mi sie tak zawile i trudne, stalo sie moze nie latwe, ale jakos
zupelnie proste.
Potem poszlam na spacer na Cmentarz Zydowski - musimy tam isc kiedys
razem, tam jest ekstra! - troche sobie polazilam, jeszcze troche ryczalam,
ale bylo mi dobrze. A potem wziela mnie na Ciebie taka zlosc (a jednoczesnie
taka jasnosc tego, co mam Ci do powiedzenia), ze pedem wrocilam do Jurka, bo
przestraszylam sie, ze mi przejdzie. I zaczelam pisac do Ciebie ten list. I
pisze mi sie go tak latwo i prosto, jak nigdy dotad. Nie musze sie wiklac w
jakies slowa, w jakies prosby o wybaczenie czy o zmilowanie, w jakies zawile
i tragiczne argumentacje. Jest mi dobrze, a nawet wesolo, a kiedy pisalam
pierwsza czesc tego listu, co drugie zdanie wybuchalam smiechem. Moze bylo
to niezrownowazenie sytuacyjne, ale nie szkodzi. Masz racje, chyba brak mi
piatej klepki. Czy Ty zawsze musisz miec racje?
No, chyba musze juz po trochu konczyc, teskno mi cos za naszym grobem.
Naprawde. Ciesze sie juz na sama mysl o drodze do domu. Ty tam tez pewnie
kiepsko beze mnie prosperujesz. Jak ja sie ciesze, ze znow Cie zobacze!
Dobra, moge, jak Ty to mowisz, robic za te "porzucona kochanke". Za wujka,
dziadka, ciocie-babcie, za wszystko cokolwiek sobie zyczysz! I o Boze,
nareszcie sie wyspie! Nie bedziesz mi spedzal snu z powiek. Chamie
Pospolity.
* * *
Mam do Ciebie jeszcze te jedna sprawe. No wiec tak:
To, co robie dla Ciebie, nie jest zadnym idiotycznym poswieceniem.
Jestem do tego stopnia egoistka, o czym skadinad doskonale wiesz, ze juz na
samo slowo "poswiecenie" zbiera mi sie na mdlosci. Przepraszam, strasznie to
fizjologicznie brzmi, ale ta pani z Telefonu Zaufania dobila mnie widocznie
do tego stopnia, ze postanowilam wyrazac sie subtelniej. Tak! Wiec sie nie
dziw.
Otoz jestem egoistka, czy nie jestem, bo to wlasciwie dokladnie na
jedno wychodzi, ale - to co robie, robie dla siebie, a nie dla nikogo
innego. No przysiegam Ci! Wiec co ja wlasciwie dla Ciebie robie i o co Ci
wlasciwie chodzi? To ze sie grzebie w Twoich gownach, jest czysta
insynuacja. Jesli cos tu przeoczylam, to przepraszam, ale nadal mnie to nie
wzrusza, bo juz mowilam, ze ledwie wyszlam z pieluch, kazales mi rozne
paskudztwa brac do reki. Wiec teraz nie miej mi za zle, ze mnie jest
obojetne, w czym ja sie grzebie.
Co do Twoich kikutow, to bardzo je lubie, a nawet, co tu duzo gadac,
kocham je. Nie wiem dlaczego. Widocznie takie mam zboczenie. Z czego z kolei
jasno wynika, ze, niestety, nie jestem swieta. No niestety.
Co do spraw finansowych (Nie dbam o chronologie. A co? Stac mnie na
to!), to nie wiem, o co Ty sie w ogole martwisz i w ogole nie chce mi sie o
tym gadac. Ale mam kilka dobrych pomyslow, jak pomnozyc Twoja krwawice,
wiec: masz klopot? - napisz do mnie! skoro tak Cie to juz niepokoi.
Co do tego, ze nie osmielasz sie mnie obciazac, proszac mnie o zgode,
wiec osmielasz sie mnie obciazac, proszac o "wybaczenie i zrozumienie", to,
jak sam widzisz, jest to w rownej mierze OK., bo co to mnie za roznica?!
Co do mnie, to - jak widac. Po tym zabojczym maratonie, jaki sobie z
Twoja pomoca zafundowalam, calkiem niezle prosperuje. Co nie znaczy, ze
przedtem prosperowalam zle. Albo, ze nie bede prosperowac lepiej, jesli
tylko bedzie mi sie chcialo.
Co do mojej przyszlosci, przepraszam, "tak zwanej" przyszlosci, to sie
nie martw. Bo jak sie bedziesz martwil, to Ci zrobie jakiegos wnuka, i wtedy
dopiero bedziesz sie martwil i robil z nim za gornika.
Co do sensu Twojego wlasnego zycia, to sam sie troche pokatuj, bo ja
juz dosc sie nakatowalam cala ta filozofia i juz i tak w pietke gonie. Ale
dla ulatwienia zapytowywuje: Jesli Twoje zycie ma nie miec sensu, to jaki
sens ma miec jakiekolwiek inne zycie? Musi byc z tego jakies wyjscie. Jesli
nie ma wyjscia dla Ciebie, to nie ma go rowniez dla nikogo innego i kazdy
rownie dobrze moze sobie w leb strzelic. (A co, nie? Zabojcza logika.)
Dobra. Trzeba uderzyc w jakas tragiczniejsza nute.
Co do tego, ze wszystko masz "pojebane", i co do wszystkiego, co z tego
wynika:
Ale najpierw minuta milczenia. To znaczy, Ty sobie pomilcz, a ja pojde
zrobic siusiu.
Strasznie mi przykro z tego powodu. Az boli mnie cos w srodku, kiedy o
tym mysle. Nie moge i nigdy nie beda mogla patrzec na to spokojnie. Przejsc
obok Ciebie obojetnie. Nie licz na to. Nie beda mogla, bo nigdy tego nie
zechce. Bo, moze wiem, a moze nie wiem dlaczego, mam uczucie, ze to jest
jakis dar. Dar, ktory ja musze - nie, nie musze: chce uchronic, nawet jesli
Ty sam go uchronic nie potrafisz. Nie mysl o tym logicznie, bo nic nie
zrozumiesz. Po prostu sluchaj.
Ja nie bede juz Ci mowic, ze Cie kocham, ani Ciebie wiecej o to pytac.
Bo co to wlasciwie znaczy i co na ten temat mozna powiedziec. Kiedy mowilam
tej pani z Telefonu Zaufania, ze Cie kocham, ze - po prostu - ja Cie kocham
i to wszystko, ta pani zrozumiala, ze nas musi laczyc "cos wiecej". A
przeciez powiedzialam jej, ze to wszystko, wiec jak nas moze laczyc wiecej?
A nawet gdybym byla Twoja kochanka? Lub gdybym nia nie byla? A coz to moze
miec za znaczenie i co to moze kogo obchodzic. Mnie jest wszystko jedno, czy
ja jestem, czy nie jestem Twoja kochanka! Czy Ty jestes, czy nie jestes moim
bratem! Czy moze jestes, tak zwanym, zupelnie obcym czlowiekiem! Mnie po
prostu jest wszystko jedno.
Bo wszystko jest jedno. I kiedy czlowiek to zrozumie, a wlasciwie
poczuje, wtedy przestaja miec znaczenie wszystkie roznice, wszystkie slowa.
Bo roznice sa tez tylko slowami. I dla kogos, kto czuje to jedno, coz to
jest za roznica, czy Ty nie masz nog, czy Ty masz cztery rece? To tylko dla
tych, ktorzy tego nie czuja, ktorzy tego moze dopiero szukaja w zamecie i
zgielku tego swiata, licza sie te roznice, bo nie moga sie z nich jeszcze
wyzwolic. Gdybys mial te cztery rece, bylbys dla nich tym samym, czym jestes
teraz, z jedna. Tak samo by na Ciebie patrzyli.
Bo oni Ciebie naprawde nie widza, nie znaja. I dlatego nie potrafia Cie
pokochac. Bo znac i kochac - to jedno. I nie moga Cie poznac, dopoki nie
poznaja samych siebie. A wtedy dopiero dostrzega, ze miedzy nimi a Toba nie
ma zadnej roznicy. Wiec teraz patrza na Ciebie z litoscia - bo teraz sami sa
godni litosci! I dlatego, wszystkie te slowa, ktore oni stworzyli -
poswiecenie, dobroc, milosierdzie, obowiazek - tez sa godne litosci. Bo sa
zaledwie jakims ustepstwem na rzecz innego czlowieka, jakas maska.
Zaprzeczeniem tego jednego, co sie liczy naprawde. Co jest tym, czym jest i
nie potrzebuje siebie nazywac.
Swiat jest pojebany, to fakt. Ale swiat to jeszcze nie jest zycie.
Zycie nie jest pojebane, i tak naprawde to nie mozna zycia pojebac. Mozna
tylko pojebac samego siebie. Dlatego to, co sie z Toba stalo, to nie jest
jeszcze zaden "dramat". Dramaty sa calkiem czym innym, a moze w ogole nie
istnieja. Sam piszesz, ze dramatyczne sa tylko nasze uczucia. A my jestesmy
czyms wiecej, niz uczuciami, tak samo, jak czyms wiecej, niz inteligencja. A
moze jestesmy nie tylko czyms wiecej, ale i czyms zupelnie innym.
A jednak pomyslalam jeszcze raz to slowo... Jestem Ci wdzieczna,
Andrzej. Jestem Ci wdzieczna, bo Cie kocham. To Ty nauczyles mnie milosci.
Czy raczej, ja sama sie jej nauczylam przy Tobie. A moze nie musialam sie
jej uczyc, moze musialam ja w sobie tylko odkryc, odnalezc. Ale odkrylam ja
wlasnie poprzez Ciebie. I teraz, we wszystkim, co kocham, kocham Ciebie - a
w Tobie kocham wszystko, co jest. I nie moze byc inaczej.
Jestem Ci wdzieczna. Jestem wdzieczna Twemu kalectwu. Za to, ze
pozwolilo mi tyle zrozumiec. Za to, ze potrafilam je pokochac. Mysle na ten
temat wiele rzeczy, a wlasciwie one same sie we mnie mysla. A wszystkie sa
dobre. Slyszysz?! Cos we mnie placze, jak to pisze, a jednak - wszystkie te
rzeczy sa dobre. I nie jest nawet takie wazne, choc i to jest wazne miedzy
innymi dobrymi rzeczami, ze uratowales dzieki temu czyjes zycie. A wlasciwie
nie uratowales czyjegos zycia, bo tylko ten ktos moze swoje zycie uratowac.
Ty uratowales dla niego te szanse. Znowu placze, ale mniejsza o to.
I jeszcze ostatnia sprawa. Prosisz mnie o wybaczenie. Nie wiem, co Ci
na to odpowiedziec. Jest ostatnia rzecza, jakiej pragne, zebys, jesli juz
podejmiesz taka decyzje, odchodzil, lekajac sie, ze cos jest miedzy nami nie
tak. Wszystko jest tak. Wybaczam Ci. Wybaczam Ci, Andrzej, z calego serca.
Ale tak naprawde to ja tego nie czuje. Mowiles, ze kazdy potrzebuje
wybaczenia i ze kazdemu jestesmy winni wybaczenie. Ze po prostu, wszyscy
jestesmy winni. Ja tez mysle, ze tak jest, ale ja tego nie rozumiem. Dla
mnie to sa tylko slowa. To jest tak, jak z tym poswieceniem. Ja chyba dla
nikogo nie potrafie sie poswiecic, a coz dopiero dla Ciebie! I tak samo nie
potrafie Ci wybaczyc. Bo ja czuje tylko jedno - ze Cie kocham, i ze jestem
Ci wdzieczna. I to wszystko. I zadne poswiecenie czy wybaczenie nie ma tu
nic do rzeczy. We mnie po prostu nie ma na nie miejsca. I kiedy to wszystko
czuje, mysle sobie, ze niewazne, czy jest Bog. I w dodatku, wtedy dopiero
naprawde czuje, ze on jest.
Andrzej, mnie sie wydaje, ze mysmy wszyscy sie strasznie zaplatali w
jakichs slowach. Mnie sie zawsze wydawalo, ze ja rozumiem te slowa, chociaz
zawsze mi sie cos nie zgadzalo. Teraz ja nie rozumiem tych slow i nie
rozumiem, co one znacza. Tak naprawde, to nikt ich chyba nie rozumie,
wszyscy je tylko powtarzaja i chowaja sie za nimi, jakby umowili sie, ze
graja w jakas gre. I od tego wszyscy sa nieszczesliwi. To od tego wszyscy sa
nieszczesliwi! A w dodatku, to jest takie zupelnie proste i mozna to
zrozumiec w jednej chwili. Tak jak ja to w jednej chwili zrozumialam.
Zrozumialam wszystko. Wszystko, co jest. To sie otworzylo przede mna i
zamknelo, ale ja juz nigdy tego nie zapomne. Ty mowisz, ze czasem Ci sie
wydaje, ze wiesz wszystko o wszystkim. I rozumiem nawet, co Ty masz na
mysli, ale to jest nie tak. Ty po prostu jestes zmeczony cierpieniem i kiedy
tak mowisz, chcesz powiedziec, ze wiesz wszystko o cierpieniu. Ale o
cierpieniu tez nie wiesz wszystkiego. Bo gdybys wiedzial wszystko o
cierpieniu, wiedzialbys rzeczywiscie wszystko o wszystkim. Bo wystarczy
wiedziec wszystko o jednej rzeczy, zeby wiedziec wszystko o wszystkich
pozostalych. I wtedy wlasnie sie dostrzega, ze wszystko jest dobre, ze nie
ma zadnych zlych rzeczy. Ja sama tego nie rozumiem, ale nie musze rozumiec,
bo to czuje.
Andrzej, ja nie pragne, zebys Ty zyl za wszelka cene. Zreszta, co to
wlasciwie znaczy - zyc za wszelka cene. To znaczy - za jaka cene? Jesli za
cene cierpienia, to ta cena, za ktora zyjesz Ty, jest wieksza niz ta, za
ktora zyje ja. Tego zreszta tez nie mozna powiedziec na pewno. Moze nie jest
ona ani wieksza, ani mniejsza, moze po prostu inna? Ale jesli tak jest,
jesli Twoja cena za zycie jest wieksza, to czy to sie nie rowna temu, ze
Twoje zycie ma wieksza wartosc?
Nie wiem. Bo ja w ogole bardzo malo wiem. Ty na pewno wiesz wiecej.
Napisalam to wszystko tak, i wlasciwie nawet nie wiem jak, zeby Ci moze w
czyms pomoc. A jedyna rzecza, ktora znam, jest ta, o ktorej juz nie bede
mowic. Zreszta i jej nie znam naprawde. A moze wlasnie - jej przede
wszystkim.
Kiedy mysle o tym, ze moglbys cos ze soba zrobic, az wszystko sie we
mnie kurczy na te mysl. Ale ja moge tylko wierzyc. Wierzyc, ze tego nie
zrobisz. I wierze, ze tego nie zrobisz.
Slyszysz?! Slyszysz, Chamie Pospolity?! Ja wierze, ze tego nie zrobisz!
O Boze. Wierze, ze tego nie zrobisz.
... Wroc do domu, Moja Dziewuszko. Zawinilem, ale nie wydawaj mnie
dluzej na torture niepokoju. Nie ma Cie juz trzecia noc, chodza mi po glowie
najpotworniejsze mysli. Troche zle to obliczylas w czasie, nie mam juz tych
samych nerwow co dawniej.
Mialas racje, ze powinnismy wiecej ze soba rozmawiac. Obiecuje - bede z
Toba rozmawial dniami i nocami, do oporu. Mialas racje, wiecej pychy jest
niz mestwa - w tym, ze nie potrafie sie rozplakac. Zobaczysz, bede jeszcze
ryczal jak bobr, obawiam sie, ze juz jestem tego bliski. Jesli chcialas mnie
przez to czegos nauczyc - juz mnie nauczylas. Byl moment, kiedy blagalem
Boga, by pozwolil mi polozyc pod topor i te swoja jedyna reke - gdyby mialo
Cie to przed czyms uchronic. Gdyby mialo mi to Ciebie oszczedzic.
I przerazilem sie, jak wiele jeszcze mam do stracenia. I wtedy
pomyslalem sobie nagle, ze moze nie tylko Ciebie mam do stracenia. Ze moze
mam do stracenia jeszcze wszystko.
A wiec i wszystko moge jeszcze ocalic.
POMOZ MI TO OCALIC.
Last-modified: Thu, 03 Oct 2002 18:31:53 GMT